29 marca 2014

WŁOSOWA AKTUALIZACJA
MARZEC

Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo lubię oglądać włosowe aktualizacje na innych blogach. Mam wtedy okazję do oglądania naprawdę bardzo ładnych włosów, co jedynie mnie mobilizuje do tego, aby dbać bardziej o swoje. Stan moich włosów może nikogo nie zainspiruje, ani nie zmobilizuje ale jest to dla mnie dokumentowanie moich własnych postępów. Tak więc będę Was obrzucać zdjęciami moich nieidealnych włosów. Musicie się z tym pogodzić. ;) 

Pamiętacie plan pielęgnacji włosów na marzec? Niestety nie udało mi się go całego spełnić. Jedyne co robiłam regularnie z tamtej listy to łykanie magnezu. Pokrzywę wypiłam kilkanaście razy. Jeszcze masaż skóry głowy robiłam regularnie. Cała reszta poszła... Wiecie co. 

Byłam też w międzyczasie u fryzjera, aby delikatnie pocieniować, a raczej przerzedzić włosy na końcach, jednak efekt jeszcze nie jest taki, jaki chciałam. Jestem zdania, że mam włosów zbyt dużo aby mieć je ścinane na równo. Wyglądają wtedy strasznie nieciekawie, tak ciężko... Nie wygląda to ładnie. Przynajmniej mnie się nie podoba. A pro po wizyty u fryzjera to pani powiedziała mi dokładnie to, co już sama zauważyłam. Mam zdrowe końcówki i odrosty, jednak środek włosów jest strasznie zniszczony i przesuszony. Tak więc plan na kwiecień to odpowiednie nawilżenie i kolejna część poszukiwań "szamponu idealnego". Chwilowo używam białego z czerwoną nakrętką z elseve l'oreal , jednak mam wrażenie że moje włosy wyglądają po nim znacznie gorzej niż normalnie. W dodatku zawiera on SLS, a moja skóra głowy zaczyna dawać znać, że coś jej nie pasuje - strasznie swędzi. Jeżeli chodzi o znalezienie odpowiedniego szamponu do codziennego używania to z tym mam największy problem. Myślę, że sięgnę niedługo po jakiś szampon z serii Love2Mix lub Natura Siberica.
Włosy świeżo umyte, schły naturalnie.

26 marca 2014

TAG: I love spring! | Kocham wiosnę!

Po przeczytaniu postu u Zielone serduszko z wiosennym TAGiem postanowiłam sama na niego odpowiedzieć. Stwierdziłam, że jest on bardzo przyjemny, wprowadzający nas w jeszcze większy, wiosenny i pozytywny nastrój. Przynajmniej ja tak to właśnie czuję. Tak więc bez dłuższego gadania o bzdurach przejdźmy do rzeczy.

TAG I love spring!

1. Ulubiony wiosenny lakier
Może nie robię tak, że zimą zawsze wybieram typowo zimowe kolory a jesienią jesienne, jednak wiosną zdecydowanie sięgam po te jasne, pastelowe. Właśnie zamierzam zamówić sobie kostkę Essie resort fling. Jej kolory są po prostu jak dla mnie idealne na wiosnę/lato. Wybierając jednak kolor lakieru, z tych które posiadam teraz zdecydowanie wybieram: OPI Barefoot in Barcelona.

2. Ulubione wiosenne produkty do ust
Mówiąc szczerze nie mam za wiele kolorowych produktów do ust. Mam dwie pomadki w formie błyszczyku i trzy klasyczne pomadki w odcieniach czerwieni. Trudno więc wybrać mi ulubiony wiosenny produkt. Tym bardziej, że kolory na usta nakładam rzadko. Wybieram raczej bezbarwne błyszczyki czy balsamy. Myślę, że takim wiosennym ulubieńcem będzie błyszczyk z The Body Shopu o zapachu arbuza, właśnie ze względu na ten cudowny zapach! :)

3. Ulubiona wiosenna sukienka
Sukienki czy spódniczki zakładam generalnie bardzo rzadko, jednak cieplejszą porą sięgam po nie zdecydowanie częściej. Nie posiadam jednak żadnej ulubionej. Mogę jedynie powiedzieć, że najbardziej lubię te z rozkloszowanym dołem. Po prostu uwielbiam ten fason!

4. Ulubiony kwiat
Moimi ulubionymi kwiatami są przede wszystkim białe róże. Jednak jeżeli chodzi o takie typowo wiosenne to do wazonu zdecydowanie tulipany - tak naprawdę w każdym kolorze są przepiękne! Szczególnie, kiedy jest ich dość sporo w wazonie.


5. Ulubione wiosenne akcesoria/szale
Na pewno okulary przeciwsłoneczne, jednak chwilowo jestem bez takowych. Koniecznie muszę iść w końcu do optyka i zamówić sobie okulary ze szkłami korygującymi (inaczej bardzo bolą mnie oczy). Jeżeli chodzi o szale to je również bardzo lubię, szczególnie takie delikatne, nieco lejące się. No i kolczyki. Wiosną i latem zakładam je znacznie częściej niż w okresie jesienno-zimowym :)

6. Jaki wiosenny trend jest dla Ciebie najbardziej ekscytujący? (makijaż, moda, oba)
Nie podążam za trendami mówiąc szczerze. Kupując ubrania patrzę na ich funkcjonalność i to, czy mam do czego je nosić. Kocham jednak wiosenne obuwie. Już nie mogę się doczekać kolorowych balerinek!

7. Ulubiona wiosenna świeca
Nie mam takiej. Jednak unikam wiosną zapachów takich jak np. jabłko z cynamonem, wanilia czy czekolada. Szukam czegoś lekkiego, świeżego. :)

8. Ulubiona wiosenna mgiełka/perfumy
Szczerze? Nie mam pojęcia. W zeszłym roku używałam wody toaletowej, którą dostałam od siostry. Jaki zapach będzie otulał moje ciało w tym roku, naprawdę nie wiem. Na pewno coś lekkiego i kwiatowego. Może mgiełka o zapachu kwiatu pomarańczy - uwielbiam ją!

9. Jaka jest u Ciebie wiosna?
Zapowiada się bardzo ładnie. Co prawda wczoraj i dziś nie widać słoneczka, jednak na dworze jest naprawdę przyjemnie i stosunkowo ciepło. Oby tylko w późniejszych dniach było dużo więcej słońca! :)

10. Co według Ciebie jest najlepsze w wiośnie?
Duży wybór świeżych warzyw i owoców (chociaż i tak latem jest ich najwięcej i są wówczas najsmaczniejsze). Najlepsze jest również to, że wszystko budzi się do życia. Słychać ptaki, czuć zapach kwiatów, wszystko staje się zielone. Uwielbiam to!

11. Czy lubisz wiosenne porządki?
Nie lubię sprzątać, jednak wiosenne porządki to coś więcej niż zwykłe sprzątanie. Wczoraj zrobiłam właśnie takie wiosenne porządki w szafach - bardzo to lubię. Wiosną zawsze robię "porządek w swoim życiu" i to jest po prostu super. Więc tak, lubię wiosenne porządki. :)

12. Twoje plany na przerwę świąteczną/ wakacje
W przerwie świątecznej zapewne będę się uczyła do matury, powtarzała prezentacje na polski itp. Jeżeli chodzi o wakacje to na pewno wyjadę za granicę. Tylko jeszcze nie wiem gdzie. Myślimy o Chorwacji, Szwajcarii i Bułgarii. Chociaż najbardziej marzy mi się Lazurowe Wybrzeże... to by dopiero były wakacje! :)



Do TAGu zapraszam wszystkich zainteresowanych! :)

22 marca 2014

DABUR VATIKA
COCOUNT ENRICHED HAIR OIL

Uff! Przepraszam za ten mały zastój, ale od czwartku ubiegłego tygodnia byłam umierająca, a w tym tygodniu w czwartek miałam próbną maturę ustną z angielskiego, a w piątek próbną matematykę. Wyniki z angielskiego już znam i jestem przerażona, stres mnie po prostu zjadł od środka i zapomniałam połowy słówek! Tak więc angielski zdałam na 60%. Cieszę się, że zdany ale liczyłam na nieco więcej... ;) A wyniki matematyki? Aż boję się o tym myśleć. Jednak skończmy z tą moją prywatą i przejdźmy do sedna.

Kiedyś już pisałam o tym produkcie. Kiedyś byłam z niego bardzo niezadowolona i byłam też trochę na siebie zła, że tak od razu go kupiłam nie sprawdzając rodzaju porowatości moich włosów. Jednak kiedy go kupowałam nie miałam pojęcia co to jest porowatość włosów i nie wiedziałam też, że to od niej zależy własnie to, co nasze włosy lubią, a czego nie. Chciałam go odsprzedać lub zamienić się na coś innego. Na szczęście do tego nie doszło. Dlaczego na szczęście? Bo coś mnie tchnęło i po dłuższym czasie postanowiłam go wypróbować ponownie. Stwierdziłam, że nieco "podleczyłam" moje włosy no i przestałam je rozjaśniać, a zaczęłam farbować henną khadi. Teraz cieszę się miękkimi włosami i trochę mi żal, że olejek dobija dna buteleczki, jednak nie kupię go ponownie. W kolejce czeka olej lniany i monoi. Już nie mogę się doczekać, kiedy je nałożę na swoje włosy!
Firmę Dabur Vatika zna chyba większość z nas. Szczególnie te, które dbają o włosy od dłuższego czasu. Wydaje mi się, że chwilowo jej popularność nieco zmalała. Kiedy ja zaczynałam swoją przygodę ze świadomą pielęgnacją włosów częściej czytałam o ich produktach. Tak więc zachęcona wieloma recenzjami bez chwili namysłu poszłam do pobliskiej mydlarni i zakupiłam. Nie sprawdzają profilu urodowego owych dziewczyn. Ale wracając do samego olejku. Jest to olejek, a w zasadzie mieszanka olejków, gdzie na pierwszy miejscu w składzie znajduje się nic innego jak parafina.

Jak wspominałam wcześniej był czas, gdzie na moje włosy nie działał wcale lub działał tragicznie: puszył, nie nawilżał, matowił... Tego zdecydowanie nie oczekujemy od nakładania olei na włosy. Zdecydowanie pragniemy przeciwieństw tego wszystkiego. Obecnie olejku zostało mi już tylko na jedno użycie (dziś go skończę), trochę mi żal z tego powodu bo olejek zaczął działać na moje włosy właśnie w ten właściwy, upragniony sposób. Włosy po nim stawały się miękkie w dotyku, błyszczące no i przede wszystkim nie puszyły się już tak mocno.
Jak możecie zobaczyć na powyższym zdjęciu jego otwór jest po prostu ogromny co jest moim zdaniem bardzo dużym minusem. Właśnie przez niego straciłam dość sporą ilość olejku, gdyż mi się przewrócił i momentalnie rozlał po całej umywalce. Plastikowe opakowanie jest generalnie dość solidne. Spadł mi z dwa, trzy razy i nic nie pękło, ani się nie ułamało - chwała Bogu, bo gdyby z tym otwarciem spadł by mi i akurat nakrętka by się zepsuła to bym chyba nie wytrzymała nerwowo sprzątania ilości, która zapewne by się rozlała. ;)

Miałyście, używałyście, lubicie? Jeżeli nie, to jakie olejki polecacie? Z chęcią wypróbuję.
Przyznam szczerze, że teraz bardzo kusi mnie olejek sesa :)

15 marca 2014

Szczerze powiedziawszy to chciałam dzisiaj pokazać pewien produkt do włosów, jednak kiedy rano smarowałam twarz zauważyłam, że mój krem powoli dobija dna. Znając doskonale siebie stwierdziłam, że jeżeli nie napiszę o nim teraz, później zapomnę i tego nie zrobię. Dokładnie tak było z jego poprzednikiem, które recenzje miałam napisać, jednak mi się skończył i całkowicie o tym zapomniałam. Dopiero dziś mi się o tym przypomniało. Jednak mam zamiar kupić tą poprzednią wersję raz jeszcze, więc spokojnie - będzie recenzja!
Pierwszy raz z firmą Orientana spotkałam się w sierpniu, kiedy kupiłam sobie ich krem do twarzy (tak właśnie ten o którym zapomniałam!), z którego byłam naprawdę zadowolona. Następnie nastał grudzień, a ja rodzicom powiedziałam, że skończył mi się krem i jeżeli nie mają pomysłu na prezent mogą mi kupić właśnie coś tej firmy, bo krem mi się spodobał. W taki właśnie sposób stałam się posiadaczką kremu na dzień i noc Ashwagandha - żeń-szeń indysjki.
Skład i jego analiza:


Skład: Aqua, Helianthus Annuus Seed Oil, Caprylic/Capric Triglyceride, Glyceryl Stearate, Plant Glycerin, Butyrospermum Parki Butter, Stearic Acid, Withania Somnifera Root Extract, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Carica Papaya Fruit Extract, Isopropyl Myristate, Glyceryl Caprylate, Cetyl Alcohol, Citrus Grandis Seed Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Hydnocarpus Laurifolia Oil, Crocus Sativus Flower Extract, Persea Gratissima Oil, Santalum Album Oil, Daucus Carota Sativa Seed Oil, Triticum Vulgare Germ Oil, Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate.


Na zielono zaznaczyłam składniki pochodzenia naturalnego, na pomarańczowo składniki komedogenne czyli takie, które mogą nas zapychać. Trzy ostatnie składniki to konserwanty. "Plant Glycerin" nigdzie nie mogę znaleźć wyjaśnienia tego składnika więc Wam nie powiem co to takiego, a Stearic Acid to emulgator.

Jeżeli chodzi o działanie kremu to muszę przyznać, że stosowany regularnie ładnie reguluje poziom nawilżenia. Odkąd go używam regularnie rzeczywiście nie zauważam żadnych suchych skórek, które z reguły bardzo lubią się pojawiać na mojej twarzy - szczególnie w okolicach nosa i na policzkach. Jeżeli chodzi o zapychanie to niestety wzmaga powstawanie wszelkich zaskórników, a szkoda bo nawilża naprawdę bardzo fajnie.
Na powyższym zdjęciu próbowałam uchwycić jego konsystencję. Jest ona dość zbita, jednak nie jest bardzo tłusta ani w formie masełka! Naprawdę ciężko jest mi ją opisać. Krem jak możecie zauważyć mieści się w plastikowym słoiczku. Krem jest zabezpieczony wieczkiem, który zdziera pierwszy właściciel. Dodatkowo słoiczek mieści się w kartoniku (które już wyrzuciłam i nie zdążyłam obfotografować).
Jeżeli chodzi o zapach to jest on przy pierwszym razie po prostu obłędny, jednak później staje się strasznie przytłaczający... Osobiście mam już dość tego zapachu i cieszę się bardzo, że słoiczek powoli dobija dna.

Miałyście jakiś produkt orientany? Jesteście z nich zadowolone? A może miałyście ten krem? Jak tak, to jak u Was się sprawdził?

12 marca 2014

ISANA BODYCREME
SHEABUTTER & KAKAO

Posprzątałam swój pokój, zaparzyłam sobie mojej ulubionej herbaty o smaku pomarańczy, zapaliłam na biurku świeczkę, która ostatnio umila mi wieczory i położyłam przed sobą balsam do ciała - jednym słowem stworzyłam sobie atmosferę idealną do napisania recenzji o tym właśnie balsamie. O firmie Isana słyszałyście już zapewne niejednokrotnie. Jest to jedna z firm, która produkuje kosmetyki dla Rossmanna co oznacza, że ceny tych produktów nie są wysokie, a ich jakoś jest nie najgorsza, przynajmniej takie jest moje zdanie. Więc biorąc pod uwagę cena/jakość to opłaca się kupowanie tych produktów. Dzisiaj opiszę krem do ciała z masłem shea i kakao. Jest to jeden z rozsławionych produktów Isany w blogsferze. Oczywiście ja, jak to ja. Nie mogłam się powstrzymać przed jego kupnem i wypróbowaniem go sama na sobie.

Słowo od producenta i skład:
"Krem do ciała z masłem seha i kakao. Dogłębna pielęgnacja skóry suchej, pH przyjazne dla skóry - tolerancja przez skórę potwierdzona dermatologicznie"

skład: Aqua, Glycerin, Glyceryl Stearate SE, Ethylexyl Stearate, Cocos Nucifera Oil, Butylene Glycol, Cetyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Panthenol, Copernicia Cerifera Cera, Theobroma Cacao Butter, Sodium Cetearyl Sulfate, Parfum, Isopropyl Palmitate, Carbomer, Phenoxyethanol, Tocopheryl Acetate, Sodium Hydroxide, Ethylhexylglycerin, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Benzyl Alcohol, Benzyl Benzoate, Coumarin.


Teraz najważniejszy punkt programu. Działanie. Moim zdaniem jest ono całkiem dobre. Moja skóra jest bardzo sucha z dużymi skłonnościami do przesuszeń, nie wspominając o skłonnościach do podrażnień przez co z reguły, większość drogeryjnych kosmetyków nie jest w stanie jej po prostu zaspokoić. Jednak Isana dała sobie jako-tako radę. Co prawda moja skóra nie jest idealnie nawilżona i da się to zobaczyć gołym okiem, jednak "najgorsze suche placki" sprowadziła do stanu "nie najgorsze suche placki" z czego jestem zadowolona. Balsam możemy kupić za 9,90zł w regularnej cenie, w promocjach jesteśmy w stanie kupić go za okolice 6-7zł. 
Jeżeli chodzi o kremowanie nim włosów to niestety u mnie się nie sprawdził. Moje włosy po prostu nie przepadają za masłem shea. Były po nim bardziej spuszczone co nie poprawiało ich wyglądu, ani kondycji. Próbowałam nim też zabezpieczać włosy na basenie jednak powiem Wam szczerze, że nie widziałam żadnej różnicy... Nie wiem czy to ze mną jest coś nie tak, że różnicy nie widziałam, czy po prostu z moimi włosami.

Krem otrzymujemy w stosunkowo dużym słoiczku bo mieści on w sobie, aż 500ml produktu. Oczywiście biorąc pod uwagę, że jest to krem do ciała to wielkość jest względna, jednak jak dla mnie taka ilość jest idealna. Na pewno zdążymy ją zużyć przed terminem, ale też po miesiącu nie zapytamy zdziwieni gdzie jest nasz balsam. Opakowanie jest przyjemne dla oka. Słoik jest biały z naklejką w odcieniach brązu, a nakrętka jest brązowa z naklejką w takich samych kolorach jak na białej części opakowania. Jeżeli chodzi o jego trwałość to jest dobra. Opakowanie wypadło mi z rąk już niejednokrotnie i wciąż jest w całości. Dodam też, że spadło mi ono z różnej wysokości i na różne podłoże (płytki, panele, dywan). 
Z tym zapachem to jest różnie i chyba głównie zależy to od naszego nastroju. Czasami zaraz po otwarciu zakrętki mam ochotę ją zakręcić, innym razem rozkoszuję się tym zapachem chodząc ze słoiczkiem pod nosem. Mimo wszystko uważam, że w tym wypadku bardzo dużym plusem jest to, że zapach utlenia się stosunkowo szybko i nie pozostaje z nami na długi czas.
Jeżeli chodzi o konsystencję to moim zdaniem mogłaby być ona nieco gęstsza jednak i tak jest fajna. Jednak pamiętajmy, że jest to krem, a nie masło. Ja najbardziej lubię właśnie konsystencje masełek, ale ta mnie w sumie zadowala. Najważniejsze jest to, że nie spływa mi z palców podczas nabierania.

9 marca 2014

CLEAR EMERGENCY
PUNKTOWY ŻEL NA PRYSZCZE

Szczerze mogę powiedzieć, że jeżeli chodzi o kosmetyki z avonu to po prostu ich nie lubię. Ponad połowa z tych, które miałam "przyjemność" wypróbować na sobie po prostu się nie sprawdziła. I już nie chodzi o to, że producent nas okłamał w swoim opisie. Te kosmetyki najzwyczajniej w świecie mi szkodziły. Żel do mycia twarzy wraz z kremem spowodowały, że chowałam się w domu przez trzy dni bo moja twarz wyglądała po prostu tragicznie... Żele pod prysznic wysuszały, maseczki podrażniały. I mogłabym tak wymieniać bez końca. Jednak znalazł się produkt, który po prostu lubię. Sprawdza się u mnie, jestem zadowolona z jego działania i byłabym nawet skłonna do jego ponownego zakupu, gdyby lista kosmetyków "do wypróbowania" nie była tak długa! A mowa o punktowym żelu z 2% kwasem salicylowym Clear emergency z serii avon clearskin.

Jak sama nazwa wskazuje jest to punktowy żel z kwasem salicylowym, który według producenta działa natychmiastowo i w ciągu trzech godzin redukuje pryszcze. Przez jakiś czas używałam tego żelu rano, jednak nie zauważyłam aby w podanym czasie pryszcze znikały czy po prostu stawały się mniej widoczne. Tak wiec tutaj się z producentem nie zgodzę, jednak kiedy stosuję go na noc i rano zerkam w lustro zawsze jestem mile zaskoczona. Wszelkie zaczerwienienia towarzyszące wypryskom znikają, a one same stają się mniejsze, a zarazem mniej widoczne co zdecydowanie poprawia nasze samopoczucie! Pomimo dość sporej ilości plusów są także minusy, jednak wydaje mi się, że nie są one tak mocne aby odrzucić żel. A więc przede wszystkim zaraz po nałożeniu żelu w miejscu jego nakładania pojawia się delikatne zaczerwienienie i czasami delikatne swędzenie (jednak nie pojawia się ono za każdym razem, nie rozgryzłam jeszcze dlaczego tak się dzieje). Przy długotrwałym stosowaniu pojawiają się suche skórki, jednak dzięki regularnemu używaniu kremu do twarzy jesteśmy w stanie nad tym panować. Generalnie jestem z tego żelu naprawdę zadowolona. Przede wszystkim nie powoduje żadnego pogorszenia mojej cery i nie szkodzi jej.

Opakowanie to pomarańczowe ombre, które według mnie jest przyjemne dla oka. Zawiera jeszcze nazwę serii, samego produktu jak i informacje o zawartości kwasu. Pomarańczowa tubka mieście w sobie 15ml produktu i ma wąski aplikator, który teoretycznie ma nam ułatwić nakładanie preparatu. Ja jednak mimo wszystko zawsze nakładam żel punktowo za pomocą palca. Jakoś tak się już przyzwyczaiłam, a poza tym nie chciałabym poprzenosić sobie bakterii poprzez przypadkowe dotknięcie pryszcza końcówką aplikatora. Jednak jest on przydatny bo dzięki niemu nie wydusimy na palec zbyt dużej ilości, dzięki czemu żel jest naprawdę bardzo wydajny!
Jeżeli chodzi o zapach i kolor to nie mam tutaj za dużo do powiedzenia. Żel jest przeźroczysty, może delikatnie wpada w odcień żółci jednak nie widać tego bardzo mocno. A zapach? Cóż nie należy on do najprzyjemniejszych, jednak nie jest mocno wyczuwalny. Po nałożeniu na twarz czuję go bardzo krótko. Jednak jak wspominałam wcześniej nie jest to jakiś piękny zapach, wręcz przeciwnie. Ale ja osobiście jestem w stanie to wytrzymać dla efektów, które żel daje. Jak pisałam na samym początku postu, jestem bardzo zadowolona z tego żelu i byłabym skłonna do jego ponownego zakupu. Jednak nie zrobię tego od razu... Chciałabym pierw wypróbować jeszcze kilka innych kosmetyków tego typu.

UPDATE. (18.05.14) Kupiłam kolejne opakowanie, tym razem nim zdecydowałam się na wyrzucenie kartoniku postanowiłam przepisać dla Was skład. Zauważyłam, że ciężko w internecie jest znaleźć skład tego żelu.

Skład: aqua, alcohol denat, salicylic acid, trideceth-9, hydroxyethylcellulose, propylene glycol, ethoxydiglycol, pentylene glycol, xanthan gum, parfum, polyvinyl alcohol, ammonium hydroxide, disodium edta, hamamelis virginiana (witch hazel) extract, punica granatum fruit juice, triticum vulgare (wheat) germ extract, aloe barbadensis leaf juice, thiodipropionic acid, retinyl palmitate, silybum marianum extract, chamomilla recutita (matricaria) flower extract, tocopherol