29 kwietnia 2014

THE DAWN IS BROKEN
ESSENCE

Pozostanę jeszcze w temacie paznokci i pokażę dziś jeden z moich ulubionych lakierów do paznokci. Jest on firmy essence i podchodzi z edycji limitowanej vampire's love. Mówiąc szczerze, kiedy dowiedziałam się o tej limitowance byłam strasznie negatywnie nastawiona (głównie przez nazwę), jednak będąc w drogerii natura i stojąc przed szafą essence zmieniłam zdanie. Lakier od razu wpadł mi w oczy i po prostu wiedziałam, że będzie mój.
Kolor jest po prostu szary z czarnymi i srebrnymi drobinkami. Drobinki w żaden sposób nie wpływają na zmywanie lakieru, zdecydowanie nie utrudniają tego. Generalnie jego zmywanie należy do łatwych i przyjemnych. Wystarczy krótka chwila, dwa waciki i zmywacz. Chociaż zauważyłam, że jego zmywanie zależy w dużej mierze od samego zmywacza. Najprzyjemniej mi się zmywa wszelkie lakiery zmywaczem z isany.
Pędzelek jest gruby dzięki czemu wygodnie (przynajmniej tym początkującym) rozprowadzić lakier po płytce paznokcia. Tak naprawdę wystarczy jedno muśnięcie i mamy pomalowane paznokcie. Nie robi smug. Jego krycie jest w porządku. Na zdjęciach możecie zobaczyć dwie warstwy. Jedynym minusem jest jego chropowatość, czasami po prostu przejeżdżając dłonią o jakiś delikatny materiał drobinki się haczyły i np., kiedy były to cieliste rajstopy pojawiało się oczko... Trzyma się około 3-4 (bez top coatu) dni w zależności od wykonywanych czynności, tak więc moim zdaniem całkiem przyjemny czas. Zazwyczaj sama zmywam go tego czwartego dnia, bo po prostu miałam już ochotę na jakiś inny kolor.
Generalnie jestem z niego bardzo zadowolona. Nie dość, że kolor jest dla mnie po prostu świetny to jego nakładanie jest naprawdę łatwe i przyjemne. Bym zapomniała. Schnie szybko, więc nie ma problemu z żadnymi odciśnięciami. Niestety nie jest już dostępny w sprzedaży i nie wiem co zrobię, kiedy mi się skończy. Zdecydowanie będzie mi go brakowało! Jest jednym z moich ulubionych lakierów.

cena: 7zł/10ml

24 kwietnia 2014

Zacznę może od tego, że przez długi czas nie przywiązywałam uwagi do tego w jakim stanie są moje paznokcie i jak się prezentują. Jakoś zawsze skupiałam się na czymś innym, aniżeli na paznokciach, skórkach czy ogólnie dłoniach (chociaż w dzisiejszym poście skupiam się na paznokciach). Od jakiegoś czasu jednak zaczęłam zwracać na tę część ciała znacznie większą uwagę. Zaczęłam sobie sama robić manicure, jednak początkowe usuwanie skórek bywało bolesne i często kończyło się krwawo. Pomijając już boleści, usuwanie skórek poprzez wycinanie nie jest polecane - dowiedziałam się o tym stosunkowo niedawno. 

Przechodząc ostatnio przez drogerię natura natknęłam się na półkę essence i zatrzymałam się przy niej nieco dłużej, uważnie przyglądając się ich produktom do paznokci, jednak nie tym kolorowym lakierom. Zerknęłam na tę drugą półkę gdzie znalazłam takie cuda jak olejek do paznokci, lakier wybielający czy preparat do usuwania skórek w piętnaście sekund. Wcześniej nie zwracałam na takie rzeczy uwagi, bo jak wspominałam na samym początku po prostu nie przejmowałam się moimi paznokciami... Zainteresowałam się tymi produktami i postanowiłam je wypróbować. Dodatkowo kupiłam sobie wysuszacz z miss sporty. Znacie je, używacie? Jak dbacie o swoje paznokcie, robicie dla nich coś specjalnego? Może polecacie jakieś konkretne produkty?

22 kwietnia 2014

Jak wspominałam w ostatnim poście po dość mocnym ścięciu włosów skupiam się teraz na przyspieszeniu ich wzrostu. Tak się złożyło, że jakiś czas temu pani Julia ze sklepu SkarbySyberii.pl przysłała mi dwie rzeczy do przetestowania, jedną z nich była maska do włosów stymulująca ich wzrost, firmy Planeta Organica. Jak wiecie staram się jak najlepiej pielęgnować moje włosy. PO ma sporo ciekawych produktów, które z chęcią bym wypróbowała na swoich włosach. Jak do tej pory mam na swoim koncie przygodę z szamponem i balsamem prowansalskim (również miały one stymulować wzrost włosów), z których byłam stosunkowo zadowolona. Jak było tym razem? Zapraszam do lektury.





Od producenta:
Stworzona na podstawie soli mineralnych z Morza Martwego pobudza przemianę materii w skórze głowy i cebulkach włosowych. Stymuluje wzrost włosów, zapewnia im siłę, elastyczność i piękny połysk. Zapewnia delikatny peeling skóry głowy, który skutecznie ją oczyszcza.

Skład: Aqua, Cetearyl Alcohol (emolient), Olea Europaea Fruit Oil (oliwa z oliwek), Cetyl Esters (emolient), Behentrimonium Chloride (konserwant o pośrednim działaniu nawilżającym), Cetrimonium Chloride (konserwant o pośrednim działaniu nawilżającym), Bis-Cetearyl Amodimethicone (silikon zmywalny delikatnym detergentem), Punica Granatum (Pomegranate) Seed Powder (złuszczające pestki granatu), Hydrolyzed Lupine Protein (proteiny łubinu białego), Panthenol (prowitamina B5), Theobroma Cacao Butter/ Dicaprylate /Dicaprate /Xanthan Gum (fito mleczko kakaowe), Juglans Regia Oil (olej z orzechów włoskich), Cyclopentasiloxane, Maris Sal (sól z Morza Martwego), Benzoic Acid (konserwant), Dehydroacetic Acid (konserwant), Benzyl Alcohol (imitacja zapachu jaśminu), Parfum, Hydroxyethylcellulose (zagęstnik), Citric Acid (kwas cytrynowy)

Niestety nie jestem mistrzem w analizie składów, jednak wydaje mi się, że skład jest całkiem w porządku. Szkoda, że owa sól z Morza Martwego jest tak daleko w składzie, w końcu to seria kosmetyków "Dead Sea Naturals". Duży plus ode mnie za oliwę z oliwek tak wysoko w składzie, moje włosy ją po prostu uwielbiają! 

Maska ma ode mnie ogromny plus za wydajność. Używam jej już przez mniej więcej miesiąc po każdym myciu, a ubyło jej może 1/4... - a nakładam ją na całą długość włosów i dość sporo na sam skalp. Peeling skóry głowy wykonuję ok 5-10 minut. Czasami zostawiam ją na około 30 minut i wtedy peeling wykonuję tuż przed spłukaniem. Moje włosy zdecydowanie lepiej wyglądają, kiedy trzymam maskę dłużej. 
Jeżeli chodzi o jej zapach to jest po prostu fajny i zdecydowanie umila jej używanie. Pachnie bardzo ładnie orzechami, wyczuwam odrobinę migdałów. A migdały po prostu kocham, dlatego tak bardzo podoba mi się jej zapach. No i utrzymuje się po spłukaniu co jest dla mnie po prostu genialne. Wracając jednak do efektów na włosach. Przepięknie wygładza i zmiękcza włosy. Są one zdecydowanie mniej napuszczone po zastosowaniu tej maski. Za każdym razem, kiedy jej używam z chęcią cały czas dotykałabym swoich włosów, jednak wciąż muszę się przed tym powstrzymywać co by im nie zaszkodzić.

Jest to moja pierwsza maska z peelingiem i muszę się przyznać, że początkowo jej się bałam. Obawiałam się, że ziarenka po prostu nie wypłuczą się z moich włosów i będą mi się wykruszać z włosów w ciągu dnia, że gdziekolwiek nie położę się, tam znajdę ziarenka. Pierwsze użycie maski nie zakończyło się wielkim powodzeniem ponieważ nie wypłukałam jej dobrze, jednak już za drugim razem udało mi się to bez najmniejszego problemu. Po prostu w moim przypadku jest to odrobinę dłuższe płukanie włosów niż przy masce bez peelingu. Odkąd jej używam nie swędzi mnie tak często skalp, wydaje mi się że to właśnie przez peeling. A co ze stymulacją wzrostu włosów? Ano coś w tym jest. Już widać na mojej głowie odrosty, a farbowałam włosy zaledwie tydzień temu. Co prawda nie jest to nie wiadomo jak wielki odrost, jednak pół centymetrowy. Moje włosy normalnie rosną 1cm na miesiąc, tak więc w ciągu tygodnia 0,5cm? Dla mnie to super wiadomość! Z pewnością gdy skończę tę maskę zakupię ją. Wydaje mi się, że warto mieć w łazience taką maskę z peelingiem.

Cena: 21,90zł/300ml TUTAJ


* post oznaczony gwiazdką, oznacza post sponsorowany. Fakt, że dostałam kosmetyk za darmo nie wpłynął na moją ocenę.

16 kwietnia 2014

WŁOSOWA AKTUALIZACJA
KWIECIEŃ I

Co prawda do rozpoczęcia oficjalnych wakacji zostało jeszcze trochę czasu, jednak już mogę nacieszyć się wolnym czasem, który w końcu mogę wykorzystać na to wszystko, na co wcześniej czasu nie miałam - co oznacza między innymi powrót do regularnego dodawania postów na blogu. Co prawda właśnie rozpoczęła się przerwa świąteczna, ja zaraz po jej skończeniu mam zakończenie roku, później matury... Więc z tymi wakacjami to tak nie do końca, jednak nie oszukujmy się. Kiedy nie trzeba wstać o szóstej i iść do szkoły na siódmą to od rana można porobić kilka rzeczy, na które normalnie nie było czasu, lub zrobić wszystkie obowiązkowe od rana i popołudnie mieć dla siebie. Tak czy siak chcę Wam po prostu powiedzieć, że będzie mnie tutaj teraz więcej i częściej. Moją największą radością jest fakt, że od rana jest bardzo ładne światło do robienia zdjęć. Więc pewnie tych w postach będzie też nieco więcej niż dotychczas.

Dziś mam dla Was przygotowane zdjęcia moich włosów. Trochę sobie o nich napiszę, nieco się poużalam i takie tam inne. Może zacznę od pokazania zdjęcia, które zrobiłam na początku miesiąca, zaraz po próbie uzyskania fal/laków. Jedna z Was w aktualizacji włosów zasugerowała, że mogę mieć fale/loki jednak je rozczesuję. Postanowiłam więc nieco się skupić na uzyskaniu skrętu. O to co mi wyszło.
Widać wyraźnie na zdjęciu, że końcówki nie były w stanie idealnym. Jakiś tam skręt się pojawił, owszem. Jednak szczerze muszę powiedzieć, że nie bardzo mi się podobało to co na głowie miałam. Doskonale wiem, że po jednym takim zabiegu nagle nie uzyskam super nawilżonych fal, jednak na powyższym zdjęciu widać tendencje do skrętu. Oczywiście ja, jak to ja nie mogłam zostawić włosów w spokoju. Musiałam sobie wymyślić coś, co miało je odmienić i poprawić mi nastrój, i generalne samopoczucie. Postanowiłam zafarbować włosy, farbą Color&Soin w kolorze 7N - blond orzech laskowy.
Jak widać włosy stały się po prostu kolorowe, a ja wpadłam w panikę, zastanawiając się nad tym co poszło nie tak. Włosy od nasady były jasne, a długość była zielono-szaro-brązowa... Szok. Chyba nie muszę mówić jak bardzo byłam załamana i jak bardzo nie chciałam wychodzić z domu? Musiałam jednak przetrwać trzy dni. Włosy farbowałam we wtorek, udało mi się na piątek zapisać do fryzjera. Wracając jeszcze do tych kolorowych włosów. Długo zastanawiałam się dlaczego wyszło na nich coś tak paskudnego. Dopiero wczoraj przypomniałam sobie o farbowaniu henną - chemiczna farba nakładana na hennę daje zieleń... Nie zapominajcie o tym! 
Na szczęście fryzjer uratowałam moje włosy. Co prawda nie są w jednym kolorze, są jaśniejsze prześwity ale na całe szczęście zniknęła zieleń. Owszem chciałam mieć jaśniejszy kolor włosów, jednak przy jaśniejszym odcieniu zieleń mogłaby wciąż być widoczna. Jak można też zauważyć włosy zostały porządnie skrócone (jednak skrócenie miało miejsce wczoraj, u innej fryzjerki). Końcówki wyglądają super, jednak jak widać musiały być ścięte dość mocno. Dwa farbowania w krótkim czasie po prostu wykończyły końce... Jak tak teraz patrzę na to zdjęcie i pierwsze to mi strasznie smutno bo miałam już takie długie włosy. Najdłuższe jakie miałam od komunii... Jednak odkopałam jantar i zaczęłam wsmarowywać dwa razy dziennie w skórę głowy. W dodatku mam jeszcze maskę z peelingiem, która ma przyspieszać porost włosów. Jak możecie się domyślać, teraz będę testować wszystkie specyfiki wspomagające wzrost włosów. Tak więc przygotujcie się, że za jakiś czas będę Wam pisać na temat tych wszystkich wcierek. 

Pozwolę teraz włosom odżyć, nie będę ich męczyć żadnymi farbami, hennami ani niczym innym. Żadnych prostownic, suszarek itp. Chwilowo mają czas na regenerację. Później będę próbowała delikatnie je rozjaśnić - jednak jedynie naturalnymi sposobami (płukanka z rumianku, miód, cytryna... Jeszcze przeszukam internet!). Miałyście jakieś włosowe wpadki, podobne do tej mojej? 

8 kwietnia 2014

CHI
SILK INFUSION

Post miał pojawić się na blogu już kilka dni temu, jednak ciągle coś miałam na głowie. Doba zdecydowanie powinna mieć więcej godzin. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że ostatnio chodzę spać około godziny 22 to już w ogóle brakuje mi czasu. W dodatku w tym roku będę pisać maturę, koniec roku szkolnego co raz bliżej, co łączy się z mnóstwem spraw do załatwienia w szkole. Ale jestem. Oceny praktycznie już są wystawione, zaraz święta, a następnie to już poleci z górki.

Myślę, że o jedwabiu firmy CHI słyszałyście już pewnie nie jeden raz. Niestety moja buteleczka sięgnęła dna już jakiś czas temu, jednak jest to produkt warty zapamiętania. Z tego co się orientuję jest kilka wersji pojemności tej odżywki. Ja dostałam ją w prezencie od mojej ówczesnej fryzjerki. Możemy zakupić go w salonach fryzjerskich lub niektórych drogeriach.
Jeżeli chodzi o opakowanie to nie mam tutaj żadnego szaleństwa. Plastikowa buteleczka w kolorze srebrnym z czerwoną nakrętką, logiem firmy i krótkim opisem produktu... Nic nadzwyczajnego, nic powalającego, ale też nic brzydkiego. Ot, po prostu mała buteleczka.
Zapach... Zapach jest typowo męski, jednak muszę Wam powiedzieć, że bardzo mi się on podoba. Znałam go już wcześniej, nie wiem czy mój brat nie miał wody kolońskiej o podobnym zapachu, albo i takim samym. Rzecz w tym, że pomimo tego, że zapach jest męski i tak mi się podoba (w odróżnieniu do jantaru, ale o tym kiedy indziej).

Działanie. Zdecydowanie spełnia swoją rolę. Wyśmienicie zabezpiecza końcówki. Bo własnie tylko na niego go stosowałam i muszę Wam powiedzieć, że gdy regularnie go używałam moje włosy zdecydowanie rzadziej się rozdwajały czy łamały, a kiedy już to się działo to w znacznie mniejszej ilości niż wcześniej, tak więc działa. Czasami też przejechałam wysmarowaną dłonią po długości włosów, wówczas te robiły się zdecydowanie gładsze i nie puszyły się, za co produkt otrzymuje ode mnie kolejnego plusa. A ja z ręką na sercu mogę Wam go polecić - na pewno nie pożałujecie!

cena: ok. 10zł/15ml

3 kwietnia 2014

RIMMEL
MATCH PERFECTION

Co by nie było od razu ostrzegam, że dziś oglądając zdjęcia możecie doznać szoku - nie dość, że się pokazuję to jeszcze pojawia się zdjęcie bez makijażu. Jednak wszystko to po to, abyście mogli zobaczyć jak spisuje się pewien podkład. Jaki konkretnie? Rimmel match perfection w odcieniu 101 classic ivory. Może nim przejdę do recenzji, wspomnę jeszcze, że generalnie miewam kłopoty jeżeli chodzi o dobranie odpowiedniego odcienia podkładu, pudru czy różu. Ostatnio dowiedziałam się, że mam typ urody lata i powinnam wybierać chłodne barwy, róże w szczególności jednak cóż... Muszę powiedzieć, że mimo wszystko mając te informacje, wcale nie jest mi łatwiej. W dodatku makijażu nie wykonuję często. Kiedy spieszę się do szkoły często wychodzę z domu nieumalowana, jedynie z tuszem na rzęsach, ale często i bez niego. Można powiedzieć, że stawiam na naturalność, ot co.
O proszę. Powyżej możecie zobaczyć mnie w wersji codziennej. Z wszelkimi zaczerwienieniami, niedoskonałościami i tymi innymi, wszystkimi, niefajnymi rzeczami. Przy okazji może wspomnę o tym, iż jak widać na zdjęciu policzki mam zaczerwienione i z reguły są takie zawsze. Nosek również i w okolicy skrzydełek od nosa również. Czasami zastanawiam się czy przypadkiem nie mam cery naczynkowej. Może ktoś z Was szepnie mi tu słówko na ten temat, jak uważacie? Ale dobra, muszę się skupić na podkładzie.
Jak można zauważyć krycie ma całkiem, całkiem. Świeżo po nałożeniu prezentuje się nawet ładnie. Zaczerwienienia są zdecydowanie bladsze a doskonałości mniej widoczne. Kolor wydaje mi się też całkiem w porządku, ale właśnie jest pewne ale. Strasznie podkreśla suche skórki i po około trzech godzinach zaczyna się tak jakby zbijać w jedność, przez co tworzą się po prostu plamy. Schodzi strasznie nierównomiernie co jest minusem. Bardzo lubię w nim to, że nie powoduje świecenia... Ale tak naprawdę jest to jedyny plus. Nie kupię go na pewno ponownie. Na całe szczęście dobija powoli dna, a ja już zakupiłam następce. Zobaczymy jak się sprawdzi.

cena: 38zł/30ml

1 kwietnia 2014

HAIR CARE PLAN
KWIECIEŃ

W tym miesiącu mam zamiar wciąż brać pod uwagę problem z wypadającymi włosami, jednak głównie chcę się skupić na ich nawilżeniu i zmianie pielęgnacji na bardziej falowaną/kręconą. Przejrzałam kilka zdjęć z ubiegłych lat i zdecydowanie moje włosy mają coś ku falowaniu się. Czas wydobyć z nich to, co najpiękniejsze. Zawsze marzyłam albo o prostych jak druty włosach, albo o milionie sprężynek. Zdecydowanie pora pogodzić się z tym co mam, nauczyć się o to dbać i po prostu kochać to i cieszyć się tym. Jestem w trakcie przeglądania forum dla kręconowłosych na wizażu, jednak powiem szczerze, że jeszcze nie wszystko jest dla mnie jasne tak więc raczej będę po prostu metodą prób i błędów dochodzić do tego co służy moim włosom, a co nie (czyli w zasadzie tak jak do tej pory) z tym, że pewnie będę częściej zaglądać na blogi falowanych/kręconowłosych i testować kosmetyki, które polecają.


Oto mój arsenał na najbliższe dni. Nie ma tego dużo. Chcę sprawdzić jak dany produkt działa na moje włosy. Maskę już testowałam - nakładałam ją na włosy oczyszczone jedynie barwą i muszę Wam powiedzieć, że byłam mile zaskoczona, jednak przyjdzie czas na dogłębną recenzje maski. Mrs. Potter's polubiłam i gdy tylko skończę na pewno kupię kolejną butelkę. Jeżeli chodzi o odżywkę Elseve to chcę ją po prostu wykończyć ponieważ leży w łazience już od jakiegoś czasu. Gdy sięgnie dna na pewno zamienię ją na żółty garnier. W kwietniu to byłoby na tyle. Szukam sposobów, aby uwolnić moje fale. ;)